sobota, 20 października 2012

2. Niespodziewane spotkanie

Nie ma gorszego potwora od plotki, przypominającej całkiem mitologiczną hydrę o trzech głowach. Nie da się jej powstrzymać, ani nawet spowolnić. Ciężko też zwalczać jej skutki, bo przy próbie odcięcia którejś z jadowitych głów odkrywa się tylko, że w jej miejscu wyrastają dwie nowe, jeszcze bardziej agresywne i uciążliwe. 

Wszystko to dotyczyło również plotki w Hogwarcie, o czym Amy przekonała się dość szybko. Ta hydra zdawała się dodatkowo być wyposażoną w skrzydła umożliwiające jej szybsze rozprzestrzenianie, bo jeszcze tego samego dnia, wieczorem wszyscy już wiedzieli o tym, co wydarzyło się podczas lekcji mugoloznastwa. Dziewczyna mechanicznie odpowiadała na pytania o to, jak się czuje i starała się nie słuchać komentarzy, zaniepokojonych lub złośliwych, które jednak po krótkim czasie zlewały się w jedną wielką kakofonię tysięcy ożywionych rozmów, z których niemal wszystkie zdawały się dotyczyć jej.

Jak każda szkolna sensacja i ta, po krótkim czasie, zeszła na dalszy plan, wyparta przez nowsze. Amelia jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że właśnie zakończył się jakiś znaczący rozdział w jej życiu, a co gorsza - że ten nadchodzący najpewniej nie będzie należeć do najprzyjemniejszych. Czuła, że tuż za nią zatrzaśnięto właśnie jakieś drzwi, by już nigdy ich nie otworzyć, umożliwiając tym samym powrót do beztroskich dni. Czas przesypywał się jej przez palce, ale nawet nie próbowała z tym nic zrobić, zafascynowana widokiem opadających, białych drobinek. 

W związku z tymi nowymi, dziwnymi wrażeniami, próbowała chronić siebie samą przed nadchodzącymi zmianami, otulając się wyjątkowo nieprzeniknionym kokonem wyobraźni, do którego ciężko było dotrzeć, a jeszcze ciężej ją z niego wyrwać. Całą swoją energię wkładała w naukę, starając się być najlepszą z najlepszych. Zapach starych stronic i drobne, równe rządki przesuwających się przed jej oczami liter działały na nią niezwykle kojąco, a historie kreowane przez te niepozorne, czarne znaczki i wiedza, którą oddawały, umożliwiały całkowite zapomnienie o świecie.

Przy przyjaciołach obecna była jako pusta kukła, uśmiechająca się, przytakująca, lecz myślami nieobecna, dryfująca swobodnie w morzu własnych, niezbyt optymistycznych, rozważań na tematy dalekie od tych, którymi głowy zaprzątać powinny sobie zwyczajne czarownice w jej wieku.

Ciężko jednak oszukiwać własnych bliskich. Prędzej czy później zorientują się, że coś jest nie tak. Tak było i w przypadku chłopaka oraz najlepszej przyjaciółki Amelii. Pewnego dnia dziewczyna zastała ich siedzących w jej dormitorium z poważnymi minami.

-Yym, Robert, wiesz, że chyba nie wolno ci tu przebywać? - zapytała na wstępie niepewnie, nieco spłoszona, jak każdy, kto zaborczo broni własnej, cierpiącej duszy, bojąc się pokazania jej komuś, kto chciałby pomóc. Pod tym względem przypominała nieco zranione zwierzątko, do ostatniego tchu  atakujące człowieka, nieświadome tego, że to właśnie on może okazać się wybawieniem; opatrzyć rany i umożliwić powrót do zdrowia.

-Amy, daj spokój, wiemy przecież, że coś jest nie tak - westchnęła Editte. -Od jakiegoś czasu chodzisz przybita i zupełnie nie jesteś sobą.

-To ma związek z incydentem z Alecto, prawda? - spytał Robert, a w jego głosie czuć było troskę -Wiesz przecież, że nie tylko tobie się to zdarzyło. Sam oberwałem Cruciatusem za nieodrobienie pracy domowej. - dodał, lustrując ją czujnie swoimi błękitnymi oczami.

-Wiem, po prostu... - zawahała się - To nie jest Hogwart, jaki dotąd znałam. Jest tak radykalnie różny od tego miejsca, jakie zauroczyło mnie, gdy przyjechałam tu sześć lat temu... - westchnęła - Mam ochotę coś z tym zrobić, ratować go... Jednak czuję się bezsilna. Mogę tylko patrzeć, jak znika wszystko to co kocham...

-Amy, daj spokój. Dobrze wiesz, że nic nie poradzisz. Hogwart się zmienił, możemy tylko się z tym pogodzić i starać się nie wychylać. Można spróbować trochę im się podlizać, a wtedy zostawią cię w spokoju - zauważył. Amelia skrzywiła się.

-Podlizać? Co masz na myśli? - spytała podejrzliwym głosem.

-No wiesz, możesz na przykład zgodzić się z ich opinią o mugolach, przytakiwać temu, co mówią...

-Jak możesz, Rob? Przecież twoja matka też była mugolką! - żachnęła się. Chłopak wzruszył ramionami.

-I zostawiła nas z ojcem, gdy miałem 5 lat. To chyba nie najlepiej o niej świadczy - odburknął. Editte, widząc, że sytuacja staje się napięta, wtrąciła się.

-Ludzie, uspokójcie się! Nie musisz nic robić, Amy! Po prostu ignoruj to, co mówią.

-A to, co każą nam robić? Ponoć siódma klasa miała ćwiczyć zaklęcia niewybaczalne na pierwszoroczniakach! - Ed zmarszczyła brwi. Jej porcelanowa twarzyczka śmiesznie wyglądała wykrzywiona w takim nieprzyjemnym grymasie.

-Chyba wiedzą, że nie robisz tego celowo...?

-Rzuciłabyś klątwę na dziecko? - wycedziła. Editte spłoszyła się nieco, a na jej twarzy zagościł rumieniec i mina którą Amy dobrze znała. Jej przyjaciółka czuła się winna...

-Jeśli nie miałabym wyboru...  - wreszcie podniosła głowę i spojrzała jej w oczy. - Amy, przecież gdybym tego nie zrobiła, Carrow rzuciłby Cruciatusa na mnie! - wykrzyczała nagle histerycznym tonem, starając się usprawiedliwić sama przed sobą. Amelia popatrzyła rozpaczliwie na swojego chłopaka, szukając oparcia, ten jednak wbił wzrok w czubki swoich butów, jakby nagle stały się dla niego wyjątkowo interesujące. Wzięła głęboki wdech.

-Chcecie mi powiedzieć, że to zrobiliście? - spytała nienaturalnie spokojnym tonem. Zapadła cisza, którą w końcu przerwała Ed.

-Amy, to na tym polegał nasz szlaban u nich. Pamiętasz, wtedy, gdy razem z Robertem zostaliśmy przyłapani na włóczeniu się po zamku podczas godziny policyjnej...

-Mówiliście, że przepisywaliście zdania! Pamiętam! - uczepiła się tego wspomnienia, jak ostatniej deski ratunku. Utkwiła w nich swój przenikliwy wzrok. -Rob, kochanie, powiedz mi, że to nieprawda.

-Nie mówiliśmy ci prawdy, Am. Nie chcieliśmy cię martwić. - spojrzał jej w oczy. - Nawet nie wiesz, jak podle się czułem... - dorzucił i zbliżył się do niej, próbując ją objąć. Odtrąciła gwałtownie jego ręce.

-NIE WIERZĘ! Wydawało mi się, że Was znam! Że, że.. jesteście czegoś warci! - fuknęła, niczym osaczona kotka - Jesteście zerem! Podłe tchórze! Ja... Ufałam Wam! - była wściekła. Nigdy nie spodziewałaby się tego po nich. Rob był jej chłopakiem już od trzech lat, a Ed przyjaciółką, odkąd tylko rozpoczęła naukę w Hogwarcie. Teraz miała wrażenie, że są jej zupełnie obcy. Zawiodła się na nich... Odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju.

-AMY!- Robert ruszył za nią.

-Zostaw mnie w spokoju, kretynie. Idź wyżyj się na małych dzieciach. - jej szmaragdowozielone oczy zdawały się ciskać błyskawice. - Jak to się stało, że mnie dotąd nie pobiłeś, gnido? - warknęła.
-Amy, zrozum, nie miałem wyboru. - jęknął. Ku swojemu zdziwieniu, zobaczyła w jego oczach łzy. Chyba po raz pierwszy widziała chłopaka płaczącego. Była jednak zbyt wściekła, by zaprzątać tym sobie głowę.

-ZAWSZE jest wybór. On należy do ciebie, rozumiesz?...

~*~

Zaszyła się na wieży astronomicznej, jak to miała w zwyczaju. Uwielbiała to miejsce. Patrząc w gwiazdy, sam na sam z własnymi myślami, potrafiła odnaleźć swój wewnętrzny spokój. I tym razem przemyślała na chłodno sytuację. Co ona zrobiłaby na miejscu Roberta lub Ed? ... Skrzywiła się. Nigdy nie potrafiłaby skrzywdzić pierwszaka. Przenigdy. 

Z drugiej strony, każdy ma jakiś słaby punkt. Rob i Editte byli tchórzami. Nie byli źli. Zrobili to ze strachu. Z pewnością. Nawet najtwardszy diament można skruszyć, uderzając w odpowiednie miejsce. Nawet najpotężniejsze drzewo może zostać powalone przez sztorm... Dziewczyna zastanowiła się, czy sama nie uległaby własnym, ludzkim słabościom. Czy nie przestraszyłaby się bólu... Zamknęła oczy. Raczej nie. Cierpienie w sensie fizycznym było okropną rzeczą, jednakże cierpiąca dusza - czymś znacznie gorszym...

Amy czuła się, jakby jej głowa miała zaraz eksplodować. By się uspokoić, zaczęła liczyć gwiazdy. Nikt, kto ani razu tego nie próbował, nie potrafi nawet sobie wyobrazić, jak bardzo oczyszcza to umysł. Widzi się tylko srebrzyste punkty na granatowym firmamencie. Dziewczyna była cierpliwa. Pozwoliła opaść wszystkim emocjom, odczuwając ich leniwą wędrówkę niemal fizycznie, jak zimny dreszcz przechodzący przez jej ciało. Czy myśli aby na pewno nie są materialne?.. Muszą być. - pomyślała. To chyba tak działa magia. Czy zatem złe myśli miały podobną moc jak złe zaklęcia, tyle, że rzucane na nią samą?...

- Trzysta czterdzieści pięć. - wyszeptała. Oceniła drogę, jaką księżyc zdążył przebyć po nocnym niebie. Było późno. Stanowczo za późno. Czas wracać do dormitorium. Podniosła się, czując wyraźnie, jak kości dają się jej we znaki, obolałe od długotrwałego leżenia w tej samej pozycji i ostrożnie zeszła po schodach, by skierować się w stronę lochów. 

Na drugim piętrze napotkała Filcha, przemierzającego samotnie korytarz i mamroczącego pod nosem coś o podłych uczniach i torturach. Wyminęła go bezszelestnie, chowając się w korytarzu na drugim piętrze, gdy ujrzała coś zaskakującego.

Drobne, rudowłosa dziewczyna tworzyła na kamiennej ścianie osobliwe graffiti, wymachując różdżką w powietrzu i przygryzając w skupieniu wargę. Amy znała ją. Była to Gryfonka, Ginny Weasley, którą kojarzyła z zajęć czarnej magii (ostatnimi czasy o "obronie" nie mogło być mowy) i mugoloznastwa. Z całą pewnością nie miała ona prawa przebywać poza dormitorium o tej porze. Amelia przyjrzała się uważniej napisowi tworzonemu przez dziewczynę.

-"Gwardia Dumbledore'a przyjmuje ochotni..." - przeczytała na głos. Płomiennowłosa podskoczyła.

-Kto tu jest? - wyszeptała przerażona, mierząc w nią różdżką.

-Och, nie martw się, tylko sobie spaceruję - odparła Am obojętnie, siląc się na uśmiech. Ginny zmierzyła ją wzrokiem, zatrzymując się na dłuższą chwilę na srebrno-zielonym krawacie.

-Nie wierzę ci. Jesteś ze Slytherinu. Węszysz. - prychnęła, patrząc na nią groźnie. W tym momencie Amy usłyszała zbliżający się odgłos kroków.

-Ktoś tu idzie, chodź za mną! - poradziła dziewczynie. Ta popatrzyła na nią z pogardą, widocznie nie wierząc, zresztą... Czemu miałoby to być dziwne. Amelia jednak nie miała czasu na wyjaśnienia i po prostu rzuciła się na Ginevrę, zatykając jej usta ręką i przystawiając do skroni różdżkę. Wiedziała, że Filch jest coraz bliżej i zdesperowana wypowiedziała zaklęcie.

-Confundo. - Czując, jak ta na chwilę całkowicie traci orientację, skłoniła dziewczynę do schowania się wraz z nią za najbliższym posągiem.

-Dla twojego dobra - wyszeptała jej do ucha. Nie musiała jednak już więcej tłumaczyć, bo rudowłosa wreszcie sama dostrzegła zagrożenie. Gdy woźny zniknął w głębi korytarza obie odetchnęły z ulgą.

-Uffff, było blisko. Dzięki. - rzuciła dziewczyna.

-Nie ma za co. Uważaj na siebie. - odparła Amy i odwróciwszy się, pobiegła jak strzała w stronę swojego dormitorium, odprowadzona wzrokiem zaskoczonej Gryfonki.

~*~

No i oto w zimnym i mokrym ostatnio moim mieście nabawiłam się przeziębienia. Smarkam i kicham na potęgę, a przy tym wszystkim i tak muszę wlec się codziennie do ukochanego liceum... Wracam codziennie po 18.00 (a wychodzę o 7.40, nieźle, nie?), bo mój grafik obłożony jest dodatkowymi zajęciami. I gdzie tu znaleźć czas na życie?
Wieczorek plotek z przyjaciółkami, to jest to. Dzięki Ci Boże za piątkowe wieczory, gdyby nie one, chyba bym nie wytrzymała.